sobota, 21 października 2017

30.10.2017

Od kilkunastu dniu mam starszne pragnienie. Takie fizjologiczne. W sensie chce mi się pić. Eksperymentuje z czym się da, bo nie wszystko mój żołądek zostawia dla siebie. Powiedziałabym nawet, że tylko małą część. Wchodzi mi mocno ciepła herbata (wbrew zaleceniom dietetyka). Teraz próbuję wodę przegotowaną z cytryną/ limonką/ sokiem z czarnego bzu/ sokiem z winogron/ z miodem. No i pozostają kompoty szpitalne.

Trochę się zatraciłam już w tym czasie. Takie ciągłe leżenie i leżenie. A dziś bang - minęły 3 tygodnie w szpitalu. 3 tygodnie to już taka mała przesada.

Woda zatrzymuje mi się częściej niż rzadziej. Raz 1600 ml, drugi dwa dni później 2000 ml. Ale w tym przypadku niestety częściej, nie znaczy lepiej. Częściej znaczy częściej.  Wieczorem w piątek poprosiłam o założenie cewnika, bo z sikaniem coraz gorzej. Przez weekend rzeczywiście okazało się, że mało sikam, a w zasadzie wcale. W niedzielę nogi jak kłody. Od teraz woda zatrzymuje się również w kończynach.

Szereg badań w poniedziałek i okazuje się, że nerki się zatrzymały. Co oznacza 0% na możliwość podania chemii. Strasznyyyy dzień, ciężki. Łzy Twojego męża, którego nie możesz uspokoić, który w kółko powtarza, że nie będzie umiał żyć bez Ciebie. Ale ja tego nie przyjmuję, mój umysł to wypiera. Ja tego tak nie odbieram, że po nerkach wątroba, po wątrobie wygaszanie i zatrzymywanie kolejnych organów.

Dlaczego w szpitalach reaguje się tylko wtedy, kiedy już wystąpią objawy? Nie próbujemy przeciwdziałać, zapobiegać. Zastanawiam się tylko, czy takie "eksperymenty" na żywym organizmie, w tym przypadku akurat na mnie, są tańsze.

Pozostaje mi tylko wysysanie energii i miłości od mojego miejscowego Anioła Stróża, od mamy, która sobie odkształca dupkę na krzesełku szpitalnym i wytrzymuje moje nerwy i fochy. Od mojego Brata i Oleńki, proszę wspierajcie mamę tak mocno, jak możecie. Od Grubego, któremu jestem niesamowicie wdzięczna za podróż, z mym najdroższym umordowanym mężem, w ten świąteczny weekend, ale Beny jak mocno Cię kocham, tak mocno uważam, że masz się do cholery wziąć za swoje zdrowie. I Małgorzato, możesz być tu codziennie. Wiesz, czego potrzebuję, bez słów. A super relaks, jaki potrafisz zapewnić wieczornym popołudniem, w postaci pedicure, manicure i regulacji brwii... no love, love. Czasem tak niewiele trzeba.

3 komentarze:

  1. Madziulu ❤������

    OdpowiedzUsuń
  2. Jest mi strasznie przykro i smutno..... Od niedawna śledziłam blog Magdy, od momentu kiedy dowiedziałam się poprzez fb o zbiórce. Po przeczytaniu zaledwie kilku zdań wiedziałam, że osoba która je napisała jest wyjątkowa, ma niezwykła charyzmę i energię. Bardzo żałuję, że nie napisałam niczego wcześniej do Magdy, ale w całym swoim cierpieniu i tej strasznej chorobie była tak pozytywna i odważna, że byłam przekonana, iż będzie jeszcze na to czas. Niestety czasu zabrakło... Niesamowite jest to, że dzisiejsze czasy dają możliwość poznania obcej osoby, która staje się w jakiś sposób częścią Twojego życia, tak było właśnie z Magdą, codziennie sprawdzałam w telefonie czy jest nowy wpis, opowiadałam o Niej bliskim mi osobom... Odeszła wyjątkowa, silna i bardzo mądra kobieta. Myśl, że Wojtuś nie będzie mógł dorastać przy takiej wspaniałej mamie rozdziera mi serce. Żegnaj Wojowniczko...

    OdpowiedzUsuń

ROK

                                                      AUTOCHARAKTERYSTYKA    Nazywam się Magdalena Krawczyk. Jestem czternastolatką i ...